17 lis 2017

Jestem - Back in Texas

Jeśli nie wiesz od czego zacząć, zacznij od początku. Nie czuję jakiejś wielkiej weny twórczej, ale spróbuję.

Podroż zaczęłam jak zwykle rano. Pierwszy lot powinien startować z Gdańska o 7:10. Niestety system odprawy na lotnisku postanowił się zawiesić. Opóźnienie zaczęło się zwiększać i moje czarnowidztwo już szeptało, że spóźnię się na kolejny lot. Całe szczęście, po pół godziny zaczęli wpuszczać nas do samolotu i tradycyjnie odrywać części biletu (trochę jak w kinie). 

Ponieważ podczas odprawy w domu wpisywałam zły numer wizy i nie dokończyłam całego procesu, moja zmiana miejsca w samolotach nie doszła do skutku. Z tego też powodu miałam beznadziejne miejsca na całej trasie. Do Frankfurtu siedziałam koło dużego gabarytami pana po 50tce, który nadałby się do roli św. Mikołaja. Na całe szczęście, gdy ja szukałam swojego miejsca, on już siedział na swoim i nie kazał mi się wciskać koło okna. Powiedział, że skoro jestem taka drobna, to jakoś się pomieścimy. Poczułam, że moje szczęście zaczyna się odwracać i wtedy to doleciał do mnie nieciekawy zapach z paszczy tego pana. Każdy wydech, jakbym siedziała koło toalety. Nie wyobrażałam sobie siebie ściśniętej koło okna przez ponad godzinę, łapiącej każdy powiew świeżego powietrza.... z klimatyzacji. Gdy pan pytał stewardessę o kanapkę lub coś do picia, myślałam, że padnę. W sumie to mam doświadczenie z zapachami, nie ma to jak "perfumy" w tramwaju, także to pozwoliło mi przeżyć. Nie powinnam narzekać, bo pan był uprzejmy i dzięki niemu wiedziałam, że udało się nadrobić opóźnienie.

Lotnisko we Frankfurcie staje się coraz bardziej znajome. Wiem, że loty do Stanów są zawsze z bramek Z. Nie pamiętałam, że jest przed nimi kontrola paszportowa, aledzięki Bogu nie prześwietlają drugi raz. Kojejkę wyznacza punkt, w którym sprawdzają, czy to co masz na karcie pokładowej zgadza się z tym, co masz w paszporcie. I tutaj potwierdza się reguła, że ja nie rozumiem ludzi z Afryki. Ich akcent mnie powala, ale ja nie byłam jedyna bo pan za mną też prosił o powtórzenie! Po tych pytaniach - po co, na co, na jak długo... zapaliła mi się żaróweczka pt zaczyna się przesłuchanie. Poszło całkiem gładko. Znalazłam bramkę na 20 minut przed wpuszczaniem na pokład. Usiadłam sobie na chwilę, co by odpocząć, zameldować się rodzinie, a w tej chwili za moimi plecami ustawiała się już kolejka pasażerów. Nie zdawałam sobie sprawy, ilu ludzi mieści się w tym samolocie, a ma on dwie kondygnacje. Trochę czasu zajęło znalezienie mojego miejsca w ostatniej części samolotu, prawie na ogonie. Wtedy to zdałam sobie sprawę, że jestem w czarnej dupie. Środkowy rząd - 4 miejsca - a ja mam sąsiadów z obu stron. Pani mnie wpuściła, znalazłam trochę miejsca dla siebie. Pan obok pachniał dziwnie, ciężko powiedzieć jak, ale z pewnością mało przyjemnie. Było ciężko przez cały lot. To jednak jeszcze nic bo tak brudnych paznokci u faceta nie widziałam dawno. Tym bardziej w samolocie do Stanów. Pan chyba dopiero co skończył pracę w stoczni i trochę smaru zostało mu pod paznokciami. Starałam się myśleć, że nie będzie tak źle. Znajdę jakieś filmy i odetnę się oglądając. Tutaj też porażka. Monitor musiałam przyciskać stylem mojej mamy tzn naduszać na maksa. Wybór filmów tragiczny. Jako pierwsze wybrałam aż wstyd się przyznać "Baywatch". Szkoda słów, żeby opisywać tę szmirę. Po 15 minutach poddałam się i szukałam czegoś innego, lekkiego, ale nie durnego. Drugie podejście "Girls trip". Słabe, moment z sikaniem na ludzi mnie pokonał. Próbowałam jeszcze coś, ale niestety wróciłam do pierwszego wyboru. Jakoś zabiłam trochę czasu do posiłku. Za to lubię Lufthansę - można wybrać posiłek specjalny, który jest serwowany szybciej od pozostałych. Ty już sobie chrupiesz, a inni jeszcze czekają i cieknie im ślinka. Wybieram posiłek wegański, więc może raczej w duchu mówią jakieś fuj lub coś w tym stylu. Matko, gdyby nie te posiłki to ten lot byłby katorgą. Cieplutka chusteczka do umycia rąk i mogę wcinać. Pychotka, a inni mają jakieś spagetti lub kurczaka do wyboru. Nuda, skoro płacę niemałe pieniądze za bilet, to chcę zjeść coś lepszego niż w barze szybkiej obsługi. Muszę przyznać, że czułam się jak pasażer trzeciej kategorii, jakbym wracała z krajów trzeciego świata do Europy. 

Lubię lotnisko O'Hare w Chicago. Informacja o bagażu po polsku, pani kierująca do kolejek przy kontroli celnej na kamizelce ma napisane "moge pomoc". Tutaj nie ma podwójnego procesu tzn najpierw maszyny, w której skanujesz paszport, wizę, odciski palców i robisz zdjęcie. Następnie idziesz z wydrukiem do oficera w budce i robisz drugi raz to samo plus pan zadaje idiotyczne pytania typu - czy sama pakowałam swoją walizkę. Kurde korci mnie zawsze żeby powiedzieć coś sarkastycznego a tu trzeba się ugryźć w język żeby czegoś nie palnąć. Przede mną jest zawsze kilka osób, więc obczajam pana oficera... nie, nie tylko czy jest przyjazny, czy cham. Tym razem zmieniłam kolejkę i stanęłam za Polką do moim zdaniem milszego pana. Ha! To był błąd. Pan kazał sie cofnąć pani przede mna bo nie miała wypełnionego formularzyka odnośnie cła. Ja na całe zczęście poprosiłam o niego w samolocie. Zaznaczyłam, że nie przylatuję dla biznesu, a jednak warsztaty to biznes. Pan burknął, poprawił na formularzu i kazał układać palce na skanerze. Uf, o nic już nie pytał, oddał paszport i kazał iść. Miał niemieckie nazwisko i to pewnie dlatego ;) Teraz czekała mnie druga część zabawy lotniskowej czyli odebranie mojej walizki i przeciągnięcie jej kilku metrów, by oddać ją pracownikom lotniska i by poleciała dalej tj do Austin.
Następnie podróż pociągiem między terminalami. Po drodze uśmiechnięci ludzie, pomocni, have a nice day, I love your smile. Ach jak miło a do tego witało mnie piękne słońce! To nagroda za ten okropny lot. 

Ostatnia bramka, ostatnie czekanie na boarding. Kurde, znowu na ogonie ogona, ale przy oknie lepiej niż w środku. Duża pani koło mnie, trochę mnie miażdżyła. Spałam i miałam w nosie. Kolana bolały mnie już okropnie, zginanie nie pomagało, masaż niewiele. Byłam głodna i dali mi precelki, ku mojemu zdzwieniu sok pomarańczowy bez lodu. Na koniec jeszcze trochę trubulencji dla urozmaicenia sytuacji. Nie miała ochoty na pogaduszki z dużą panią siedzącą obok, ale po lądowaniu wymieniłyśmy kilka słów. Niby uprzejmie, ale miałam w dupie co powie. Chciałam jak najszybiej wysiąść z tego samolotu. Parłam do wyjścia jak ... długo czekałam na walizkę i już się bałam, że jej nie będzie. Ian do mnie dzwonił, a na lotnisku jakieś remonty i hałasy. Nadjechała walizka, wychodzę z lotniska a tu... zimno jak w Polsce! Wieje, 10C.... nieeeee. Takie przywitanie! Ech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz