3 lut 2017

Hollywood Walk of Fame


W środę rano wszystko poszło zgodnie z planem i po długiej jeździe metrem (pod i nad ziemią) oraz kilku przesiadkach, po 9 byłam na miejscu.


     Posłuchałam Google Maps i wysiadłam na przestanku poleconym przez nich, nie przez głos w metrze, to nadało tej przygodzie inny charakter. Nie zaczęłam od środka i od popularnych obecnie gwiazd, a od starej części z Waltem Disneyem na początek. Nie było tłumów, zapewne zbyt wczesna pora. Nie miałam aparatu tylko telefon i to znacznie ułatwiło poruszanie się i robienie zdjęć. 

     Obiecałam dwie pocztówki, zatem na wstępie wstąpiłam do sklepiku z pamiątkami i skusiłam się również na dwa magnesy na lodówkę. Dalej szłam w kierunku chyba mało uczęszczanym przez turystów, ale doszłam do początku alei i szybko zawróciłam widząc kolejnych, dziwnych ludzi i bezdomnych. Po drugiej stronie ulicy kolejne gwiazdy i już zaczęło mi się to nudzić, a jeszcze nie widziałam tych największych tzn najsławniejszych. Po drodze oczywiście zaczęło się robić gęściej od turystów i wciskaczy wycieczek po Beverly Hills. Generalnie w dupie mam oglądanie domów gwiazd. Co mnie obchodzi kto i gdzie mieszka. Niech sobie mieszka w spokoju, ja nie muszę tego oglądać. Chociaż będąc jeszcze w hotelu patrzyłam na ulotki reklamujące wycieczki po studiach filmowych i okolicach. Niestety te oferty nie były na moją kieszeń, bo ceny zaczynały się od 70$. Te na ulicy były chyba nawet za 20-30$, ale kto wie co to było. Wiem, ja fanka filmowa, następnym razem studia filmowe. Chociaż następnego razu może nie być. Kto wie? Nigdy nie mów nigdy!

     Dotarłam do tego przystanku metra, który głos polecał jako przystanek Walk of Fame. Gwiazdy na topie Jennifer Lopez, Pharell Williams, Kate Winslet itd. Coraz więcej ludzi, zaczepiających i szaleńców... chciałam już końca. Mniej więcej około południa miałam już dosyć. Widziałam Chinese theater, początek i koniec tej udręki można jechać na plażę i się zrelaksować.




     Wróciłam do metra i w sumie nie wiedziałam czy Long Beach, czy Santa Monica. Wybrałam tę pierwszą i dobrze, bo chyba bliżej. Lubię podróżować metrem i widzieć normalnych ludzi, jak zmienia się otoczenie i kolory w zależności od dzielnicy. Pod tym względem LA to fascynujące miasto. 

P.S. aaa tak widziałam napis HOLLYWOOD z daleka. To mi wystarczy. Szału nie ma, dupy nie urywa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz